Dziś
chciałbym wrócić do początków… do początków mojej przygody z bieganiem. Bez
wahania mogę stwierdzić, że bieganie jest dla mnie największym darem, najlepszą
szkołą, niezastąpionym doradcą, odskocznią, lekarzem myśli, narkotykiem,
lekarstwem. Nie wyobrażam sobie już, żeby w moim życiu tak po prostu biegania
zabrakło. Nie zawsze jednak tak było. Gdyby mi ktoś powiedział sześć lat temu,
że przebiegnę maraton, półmaraton…, co ja piszę, że przebiegnę kilometr bez
zatrzymywania się, kazałbym mu się, czym prędzej udać do psychiatry. I pewnie
teraz musiałbym tego kogoś bardzo przepraszać. Ale od początku, oto jak
wszystko się zaczęło.
Był
rok 2009, sierpień, dokładnej daty niestety nie pamiętam, a powinienem, bo
jakby nie patrzeć, to był przełomowy dzień w moim życiu - mój pierwszy bieg.
Moją motywacją do biegania była wtedy chęć zrzucenia kilku, a w zasadzie
kilkunastu kilogramów. A zrzucać było, z czego, bo prawie z 20 kg nadwagi w
wieku niecałych dwudziestu lat. Pomyślałem wówczas, że tak dłużej być nie może,
że niedopuszczalnym jest, żeby tak młoda osoba, tak bardzo nie dbała o swoje
zdrowie. Nie chciałem stosować żadnych dziwnych, pokrętnych, oszukańczych diet,
które tak naprawdę nic nie dają, a jak dają to na bardzo krótki czas. Nie
chciałem również stosować jakiś odchudzających trutek na szczury (tak tylko
można nazwać te wszystkie odchudzające specyfiki, tak szeroko ostatnimi czasy
reklamowane w mediach). Postanowiłem kierować się jedną prawdziwą zasadą „żryj
mniej, ruszaj się więcej”. Jak wygląda ta zasada w praktyce? Jest ona prosta jak
konstrukcja telewizora. Jadłem wszystko, na co miałem ochotę tylko, że w
mniejszych ilościach. I zacząłem się ruszać. Na początku, nie będę owijał w
bawełnę, było trudno. Po przebiegnięciu kilkuset metrów dyszałem jak parowóz.
Twarz purpurowa. Biegałem wieczorami, jakimiś mało uczęszczanymi ścieżkami,
żeby przypadkiem jakiś znajomy mnie nie przyuważył, bo jaki to wstyd tak
dyszeć, i tak się czerwienić, i tyle potu wydzielać. Pewnie się będą śmiać. Z czasem zrozumiałem, że to żadne powody do
wstydu. Ja się przynajmniej ruszam i robię coś dla siebie i jest mi wszystko
jedno, co o mnie pomyślisz, dopóki sam nie spróbujesz.
Z
czasem czułem jak moja kondycja się poprawia. Mogłem przebiec pół godziny bez
zatrzymania. Zacząłem wbiegać pod górki. Biegałem godzinę bez przerwy. Traciłem
wagę. Biegałem coraz szybciej. Schudłem 20 kg. Udawałem się w coraz to dłuższe
trasy. Zacząłem dostrzegać inne pozytywy biegania. W czasie biegu mogłem spokojnie pomyśleć o
różnych gnębiących mnie sprawach. Poprawiał mi się humor i miałem więcej
energii do życia. Stałem się nie tylko fizycznie, ale również psychicznie
silniejszy.
Dzięki
bieganiu doszedłem do prawd (nie tylko dotyczących samego biegania, ale również
przydających się w życiu codziennym), że nie ma problemu, którego nie dałoby
się rozwiązać. Nawet z najgorszej sytuacji jest wyjście, a dzięki ciężkiej
pracy, uporowi, pozytywnemu nastawianiu można osiągnąć niesamowite rezultaty.
Im więcej z siebie dasz, tym więcej otrzymasz od świata.