poniedziałek, 22 lipca 2013

Moje początki z bieganiem


Dziś chciałbym wrócić do początków… do początków mojej przygody z bieganiem. Bez wahania mogę stwierdzić, że bieganie jest dla mnie największym darem, najlepszą szkołą, niezastąpionym doradcą, odskocznią, lekarzem myśli, narkotykiem, lekarstwem. Nie wyobrażam sobie już, żeby w moim życiu tak po prostu biegania zabrakło. Nie zawsze jednak tak było. Gdyby mi ktoś powiedział sześć lat temu, że przebiegnę maraton, półmaraton…, co ja piszę, że przebiegnę kilometr bez zatrzymywania się, kazałbym mu się, czym prędzej udać do psychiatry. I pewnie teraz musiałbym tego kogoś bardzo przepraszać. Ale od początku, oto jak wszystko się zaczęło.
Był rok 2009, sierpień, dokładnej daty niestety nie pamiętam, a powinienem, bo jakby nie patrzeć, to był przełomowy dzień w moim życiu - mój pierwszy bieg. Moją motywacją do biegania była wtedy chęć zrzucenia kilku, a w zasadzie kilkunastu kilogramów. A zrzucać było, z czego, bo prawie z 20 kg nadwagi w wieku niecałych dwudziestu lat. Pomyślałem wówczas, że tak dłużej być nie może, że niedopuszczalnym jest, żeby tak młoda osoba, tak bardzo nie dbała o swoje zdrowie. Nie chciałem stosować żadnych dziwnych, pokrętnych, oszukańczych diet, które tak naprawdę nic nie dają, a jak dają to na bardzo krótki czas. Nie chciałem również stosować jakiś odchudzających trutek na szczury (tak tylko można nazwać te wszystkie odchudzające specyfiki, tak szeroko ostatnimi czasy reklamowane w mediach). Postanowiłem kierować się jedną prawdziwą zasadą „żryj mniej, ruszaj się więcej”. Jak wygląda ta zasada w praktyce? Jest ona prosta jak konstrukcja telewizora. Jadłem wszystko, na co miałem ochotę tylko, że w mniejszych ilościach. I zacząłem się ruszać. Na początku, nie będę owijał w bawełnę, było trudno. Po przebiegnięciu kilkuset metrów dyszałem jak parowóz. Twarz purpurowa. Biegałem wieczorami, jakimiś mało uczęszczanymi ścieżkami, żeby przypadkiem jakiś znajomy mnie nie przyuważył, bo jaki to wstyd tak dyszeć, i tak się czerwienić, i tyle potu wydzielać. Pewnie się będą śmiać.  Z czasem zrozumiałem, że to żadne powody do wstydu. Ja się przynajmniej ruszam i robię coś dla siebie i jest mi wszystko jedno, co o mnie pomyślisz, dopóki sam nie spróbujesz.
Z czasem czułem jak moja kondycja się poprawia. Mogłem przebiec pół godziny bez zatrzymania. Zacząłem wbiegać pod górki. Biegałem godzinę bez przerwy. Traciłem wagę. Biegałem coraz szybciej. Schudłem 20 kg. Udawałem się w coraz to dłuższe trasy. Zacząłem dostrzegać inne pozytywy biegania.  W czasie biegu mogłem spokojnie pomyśleć o różnych gnębiących mnie sprawach. Poprawiał mi się humor i miałem więcej energii do życia. Stałem się nie tylko fizycznie, ale również psychicznie silniejszy.
Dzięki bieganiu doszedłem do prawd (nie tylko dotyczących samego biegania, ale również przydających się w życiu codziennym), że nie ma problemu, którego nie dałoby się rozwiązać. Nawet z najgorszej sytuacji jest wyjście, a dzięki ciężkiej pracy, uporowi, pozytywnemu nastawianiu można osiągnąć niesamowite rezultaty. Im więcej z siebie dasz, tym więcej otrzymasz od świata.