Miesiące, tygodnie, dni, godziny spędzone na treningu, hektolitry wylanego potu, tysiące odcisków na stopach oraz inne, bardziej nieprzyjemne skutki ocierania się różnych części ciała, determinacja, upór, nieraz walka z leniem, poświęcenie... najogólniej rzecz ujmując: ciężka praca, opłaciły się. Mój start w tegorocznej, 5 już edycji biegu Silesia Marathon mogę uznać za jak najbardziej udany. Cel, do którego dążyłem, zrealizowałem. Udało się, magiczna bariera 4h w maratonie złamana. Rekord życiowy poprawiony o ponad 40 minut. Czas: 03:58:55. A oto jak do tego doszło:
12 Maj 2013, dzień bardzo pochmurny, deszczowy, temperatura około 12 stopni C.
Do Katowic przyjechałem na kilkanaście minut przed startem. Krótka rozgrzewka i już trzeba się w okolicy linii startu ustawiać. Stanąłem za Pacemakerem na 4h. Punktualnie o 9 maraton ruszył spod katowickiego Spodka w stronę Trzech Stawów, dalej w stronę Szopienic i z powrotem. W czasie każdych zawodów na rozpoczęcie słucham sobie piosenki Tam, gdzie nie sięga wzrok Anny Marii Jopek (taka mała już tradycja), wspaniale motywuje i daje niezwykłą wiarę w siebie. Biegło mi się bardzo dobrze, tempo nie za szybkie, nie za wolne, czasami musiałem się pilnować, żeby nie wyprzedzić zajęcy, a założyłem sobie, że przynajmniej przez pierwsze 21 km tego nie zrobię. Po 21 km ruszyliśmy w stronę Siemianowic, gdzie w ubiegłym roku, jak dobrze pamiętam, mój organizm był już w piekle: obolały, nie mógł złapać tchu. W tym roku nic takiego nie nastąpiło. Biegło mi się cały czas wyśmienicie, delikatna mżawka mile łaskotała mnie po twarz. W pewnym momencie spostrzegłem, że nie mam już przed sobą tabliczki 4:00, musiałem ją wyprzedzić, nawet nie wiedząc kiedy. Mały kryzys przyszedł w okolicach 35 kilometra.Chciałem stanąć, ale zacisnąłem zęby i usłyszałem w głowie: nie po to tyle trenowałeś, żeby teraz odpuszczać... rusz dupę... to jeszcze tylko 7 km... dasz radę. No i dałem. Gdy zbliżałem się do Parku Śląskiego znowu ustawiłem się za zającem na 4:00, w pewnym momencie pan krzykną: kto ma jeszcze siłę niech teraz przyśpieszy, to złamie 4:00. Tak też zrobiłem i udało się. Na mecie wielkie szczęście, radość, duma, lekkie zdziwienie, że się udało, fajny medal, ale też wielkie zmęczenie.
Co dalej? Chciałbym złamać kolejną barierę. Tym razem 3:30. Myślę, że na jesień pobiegnę kolejny maraton, bo już tęsknię. Marzy mi się też triathlon, ale to w przyszłym roku. Teraz kilka dni luzu, ale nie za długo, żeby się nie rozleniwić. A już 26 Maja Bieg Fiata w Bielsku Białej. Mam nadzieję, że dam radę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz