czwartek, 16 maja 2013

Cel osiągnięty

Miesiące, tygodnie, dni, godziny spędzone na treningu, hektolitry wylanego potu, tysiące odcisków na stopach oraz inne, bardziej nieprzyjemne skutki ocierania się różnych części ciała, determinacja, upór, nieraz walka z leniem, poświęcenie... najogólniej rzecz ujmując: ciężka praca, opłaciły się. Mój start w tegorocznej, 5 już edycji biegu Silesia Marathon mogę uznać za jak najbardziej udany. Cel, do którego dążyłem,  zrealizowałem. Udało się, magiczna bariera 4h w maratonie złamana. Rekord życiowy poprawiony o ponad 40 minut. Czas: 03:58:55. A oto jak do tego doszło:
12 Maj 2013, dzień bardzo pochmurny, deszczowy, temperatura około 12 stopni C.
Do Katowic przyjechałem na kilkanaście minut przed startem. Krótka rozgrzewka i już trzeba się w okolicy linii startu ustawiać. Stanąłem za Pacemakerem na 4h. Punktualnie o 9 maraton ruszył spod katowickiego Spodka w stronę Trzech Stawów, dalej w stronę Szopienic i z powrotem. W czasie każdych zawodów na rozpoczęcie słucham sobie piosenki Tam, gdzie nie sięga wzrok Anny Marii Jopek (taka mała już tradycja), wspaniale motywuje i daje niezwykłą wiarę w siebie. Biegło mi się bardzo dobrze, tempo nie za szybkie, nie za wolne, czasami musiałem się pilnować, żeby nie wyprzedzić zajęcy, a założyłem sobie, że przynajmniej przez pierwsze 21 km tego nie zrobię. Po 21 km ruszyliśmy w stronę Siemianowic, gdzie w ubiegłym roku, jak dobrze pamiętam, mój organizm był już w piekle: obolały, nie mógł złapać tchu. W tym roku nic takiego nie nastąpiło. Biegło mi się cały czas wyśmienicie, delikatna mżawka mile łaskotała mnie po twarz. W pewnym momencie spostrzegłem, że nie mam już przed sobą tabliczki 4:00, musiałem ją wyprzedzić, nawet nie wiedząc kiedy. Mały kryzys przyszedł w okolicach 35 kilometra.Chciałem stanąć, ale zacisnąłem zęby i usłyszałem w głowie: nie po to tyle trenowałeś, żeby teraz odpuszczać... rusz dupę... to jeszcze tylko 7 km... dasz radę. No i dałem. Gdy zbliżałem się do Parku Śląskiego znowu ustawiłem się za zającem na 4:00, w pewnym momencie pan krzykną: kto ma jeszcze siłę niech teraz przyśpieszy, to złamie 4:00. Tak też zrobiłem i udało się. Na mecie wielkie szczęście, radość, duma, lekkie zdziwienie, że się udało, fajny medal, ale też wielkie zmęczenie.
Co dalej? Chciałbym złamać kolejną barierę. Tym razem 3:30. Myślę, że na jesień pobiegnę kolejny maraton, bo już tęsknię. Marzy mi się też triathlon, ale to w przyszłym roku. Teraz kilka dni luzu, ale nie za długo, żeby się nie rozleniwić. A już 26 Maja Bieg Fiata w Bielsku Białej. Mam nadzieję, że dam radę :)

środa, 1 maja 2013

Przerost treści nad formą

Silesia Marathon zbliża się wielkimi krokami. Do startu pozostało tylko 9 dni, a moja forma leży i kwiczy jak zarzynana świnia... metafora może i trochę ostra, ale jakże prawdziwa.
Przez ostatnie tygodnie może i regularnie trenowałem, bo w sumie nie było dnia bez treningu (czy to siłowego, czy dłuższego wybiegania, czy biegania podbiegów etc.), ale na pewno nie mogę powiedzieć, że czuje się przygotowany do przebiegnięcia królewskiego dystansu w czasie, który byłby dla mnie satysfakcjonujący. Cały czas prześladują mnie myśli, które mówią mi, że mogłem dać z siebie więcej, więcej i jeszcze więcej... że marnowałem czas na inne, nieistotne rzeczy... że się za dużo obijałem... że po prostu jestem za słaby i nie dam rady.
Nie wiem, może są to myśli każdego biegacza przed ważnym biegiem? Może każdego biegacza nachodzą ataki paniki tuż przed startem? Hmm... tuż przed startem to rozumiem, ale na 9 dni przed? to chyba już lekka przesada!

P.S.  Post krótki, ale jego treść i tak przerasta moją formę tysiąckrotnie!!!